But Not Always

niedziela, 8 marca 2015

Rozdział 18

Po dziewięciu godzinach lotu, wylądowaliśmy w Seattle. Wyszłam z samolotu i odebrałam swoją walizkę z taśmy. Skierowałam się do wyjścia, a tuż za nim było pełno taksówek. Wsiadłam do jednej z nich i podałam adres domu Victorii. Rozsiadłam się na tyle samochodu, oglądając mijające budynki. Dawno nie byłam w Ameryce, ale na pewno też się za nią nie stęskniłam. To nie jest kraj, który brałabym pod uwagę, gdybym miała się wyprowadzić z Londynu. Sydney tak, to jest coś co by mi odpowiadało. Po kilku minutach wyjechaliśmy z miasta i jechaliśmy przez małe wioski, lub przez kompletne pustkowie, na którym znajdowały się tylko drzewa i inne krzaki. Była noc, więc niewiele było widać, lecz pojedyncze latarnie stojące na poboczach oświetlały drogę chociaż trochę. Podróż ze Seattle do West Lake Stevens zajęła nam trochę ponad godzinę, bo mój kierowca skąpił prędkości... Wysiadłam pod samym domem przyjaciół, wcześniej płacąc za przejazd. Taksówki są tu znacznie tańsze, jak w Anglii. Chwyciłam walizkę w dłoń i wkroczyłam na posesję, którą miałam okazję odwiedzić już kilka razy. Nie chciałam pukać, ani używać dzwonka, bo pewnie obudziłabym małą Darcy. Wyciągnęłam więc telefon z kieszeni czarnego płaszcza i zadzwoniłam do Vicki. Poinformowałam ją, że stoję przed drzwiami. Zjawiła się tam tak szybko, jakby wiedziała, że będę tutaj o 2:17. Otworzyła drzwi i od razu wpadła w moje ramiona, płacząc cicho. Pocierałam jej plecy, by dodać jej trochę otuchy. Puściła mnie i gestem ręki pokazała bym weszła do środka. Zabrałam swój bagaż i przekroczyłam próg domu, trochę mniejszego od tego, w którym mieszkałyśmy kiedyś razem. Odstawiłam walizkę na bok i ściągnęłam z siebie płaszcz i buty. Chwyciłam jej dłoń, ciągnąc tym samym do salonu. Usiadłyśmy na sofie. Patrzyłam się na nią, aż coś powie.
-Jest w porządku. Nikogo tak naprawdę to nie obchodzi, czy tego chcę, czy nie. - powiedziała ocierając łzy z policzków.
-Jesteś niemożliwa... - westchnęłam. - Jak to nikogo nie obchodzi? A my, to co? - zapytałam z lekkim wyrzutem. Wzruszyła ramionami i oparła się wygodnie.
-Nie chcę tak żyć. Mam już tego dość. - patrzyła się w jeden punkt bez przerwy.
-Victoria...
-Nie, nic nie mów. - zatrzymała mnie, zanim coś powiedziałam. - Znoszę to od kilku lat i nie daję już rady. Cały czas próbuję go zmienić, ale się nie da. On zawsze wraca do tego samego. - wylała z siebie potok prawdy, która nie jest najmilsza. Wszyscy wiemy, jaki jest Hazz. - Skoro on tak może, to ja też.
-O czym ty mówisz? - nie bardzo wiedziałam, o co jej chodzi. Nigdy nie widziałam jej tak śmiertelnie poważnej. Spojrzała na mnie z załzawionymi oczami.
-Wracam do Londynu. - odpowiedziała cicho. Patrzyłam na nią z niedowierzaniem. Ona nie może go tu zostawić! Pomimo tego, co robi, to ona dalej go kocha!
-Żartujesz. - wstałam z kanapy i zaczęłam nerwowo chodzić po pomieszczeniu. Spojrzałam na nią, a ta kiwała głową na boki. - Nie możesz!
-Nie chcecie mnie tam? - zaśmiała się krótko, ale potem wróciła do powagi.
-Nie o to chodzi. Chcesz go zostawić z tym samego?
-On zawsze zostawia mnie samą ze swoimi problemami. - chwyciłam się za głowę, próbując odnaleźć sposób na przemówienie blondynce do rozumu. - Coś, za coś. Jemu się nagle krzywda dzieje i ja mam być na jego zawołanie? Kurwa, nie! - krzyknęła zdenerwowana.
-Ale ty nigdy nie wylądowałaś w areszcie za morderstwo! - okrzyknęłam.
-Kiedy Suzanne próbowała mnie zabić, to nic z tym nie zrobił... - wstała i spojrzała na mnie z pogardą. Po chwili odwróciła się na pięcie i wyszła z pomieszczenia.

***

Od kiedy usłyszałam jej ostatnie zdanie, nie rozmawiałam z nią ani razu. Spałam na kanapie w salonie. Rano wstałam, ubrałam się i zrobiłam sobie mocną kawę. Coś czuję, że w najbliższym czasie dużo takich wypiję. Wyszłam do ogródka mieszczącego się za domem. Był ciepły czerwiec, więc nie musiałam ubierać na siebie płaszcza, w którym przyjechałam. Usiadłam na jednym z leżaków i podziwiałam widok na jezioro, od którego pochodzi nazwa tej miejscowości. Gdy wypiłam kawę, wróciłam do środka i umyłam po sobie kubek. Usłyszałam cichy płacz Darcy, także szybko zmierzyłam do jej pokoju. Podeszłam do różowego kojca stojącego pod ścianą, naprzeciwko okna. Pochyliłam się trochę i wzięłam ją na ręce. Lekko kołysałam jej drobnym ciałem, by się uspokoiła. Spojrzałam na jej śliczną twarzyczkę i zobaczyłam małego Harry'ego. Dziewczynka odziedziczyła po nim wygląd w jakiś dziewięćdziesięciu pięciu procentach. Zielone tęczówki, dołeczki w policzkach, dość mocno zarysowany kształt twarzy oraz loki, których kolor jednak należał do mamy. Słodko się się do mnie uśmiechnęła i nie w sposób było tego nie odwzajemnić. Podeszłam do białej komody i wysunęłam jedną z szuflad. Szukałyśmy z maluchem ubranek, które mogłaby na siebie dziś włożyć. Kiedy znalazłyśmy odpowiedni strój, pomogłam jej go założyć, pomimo tego, że uparcie próbowała zrobić to sama. Na koniec z jej długich, blond włosów zrobiłam warkocza. Zabrałam ją na dół i podałam jej śniadanie. Świetnie sobie sama radziła, więc postanowiłam zostawić ją na chwilę samą, po czym poszłam do sypialni Victorii. Nie zastałam jej tam, ani w łazience, czy garderobie. Szukałam po całym domu, ale jej tam nie było. Zastanawiał mnie ten fakt, gdzie mogła zniknąć o tej porze. Wyciągnęłam z kieszeni telefon i zadzwoniłam do niej. Nie odebrała za pierwszym, drugim, czy też piątym razem, co zaczęło mnie denerwować. Wróciłam do kuchni, gdy Darcey akurat skończyła jeść. Postawiłam ją na podłodze, a ta pomaszerowała do salonu, gdzie znajdowały się jej zabawki. Zabrałam talerzyk i umyłam go pod bieżącą wodą. Kiedy wycierałam dłonie w szmatkę, przyszła do mnie wiadomość. Odłożyłam kawałek materiału na bok i podeszłam do stolika. Odblokowałam telefon, a dopiero potem odczytałam sms'a.


Będę wieczorem. Zaopiekuj się Darcy. Vicki xx


Gdzie ona zamierza być od świtu do nocy, skoro nie pracuje? Nie wiem i nie wiem też, czy oby na pewno chcę wiedzieć... Zabrałam dziewczynkę na podwórko, by mogła się wyszaleć. Oparłam się o drzewo, obserwując ją, by nic się jej nie stało. W miedzy czasie myślałam co ona może robić tyle czasu. Sama mi kiedyś mówiła, że nie ma tu dużo znajomych i nigdzie nie wychodzi chyba, że z Darcey.


*Oczami Victorii*

Zaparkowałam samochód na parkingu mieszczącym się przed miejscową komendą policji. Weszłam do budynku i dopadł mnie gwar pracujących ludzi. Może bardziej obijających się, bo oni nie robią nic innego poza jedzeniem donuts'ów i piciem kawy. Podeszłam do recepcji, gdzie spotkałam czarnoskórą panią, która nie była raczej pokojowo nastawiona.
-W czym mogę pomóc? - burknęła pod nosem, nie odrywając wzroku od monitora.
-Przyszłam się zobaczyć z Harry'm Styles'em.
-Jest pani rodziną?
-Tak, żoną. - zaczęła coś wpisywać w komputerze, a następnie poinformowała kogoś o moim przybyciu. Minutę później zjawił się obok mnie mundurowy, który poprowadził mnie do mojego męża. Znajdowaliśmy się w małej sali, w której stał tylko stół i dwa krzesła. Usiadłam naprzeciwko lokowatego, a policjant ustawił się w rogu pokoju, aby w razie czego interweniować. Odwróciłam od niego wzrok wzdychając bezradnie, ponieważ myślałam, że będziemy mogli zostać sami.
-Miło, że przyszłaś.
-Mi nie jest tak miło...
-Vicki, posłuchaj...
-Nie, tu nie ma niczego do słuchania. - przerwałam mu. - Przyszłam cię tylko poinformować o... - nie chciało mi to przejść przez gardło.
-Poinformować o...? - ponaglał mnie, widocznie zniecierpliwiony, jak i przerażony tym, co chcę mu powiedzieć.
-Wniosłam dziś pozew o rozwód. - wychrypiałam po chwili, spuszczając wzrok na swoje kolana. Bawiłam się bezczynnie swoimi palcami.
-N-nie możesz mi tego zrobić... - jego wzrok się załamał, a w oczach zbierały się łzy. Przypuszczam tylko, bo nie jestem w stanie na niego spojrzeć.
-Mogę, Harry. Ty robiłeś mi o wiele gorsze rzeczy. - byłam bliska płaczu, lecz zdążyłam się powstrzymać, by nie wybuchnąć przed nim i tym policjantem, który jest świadkiem tej sceny.
-Ale.... Victoria, pomyśl o Darcy. Co jej powiesz, gdy dostaniesz rozwód? Tatuś już z nami nie mieszka, bo co? - próbował wzbudzić we mnie wyrzuty sumienia, ale mu się to nie uda. Zbyt dobrze go znam i jego sztuczki. Gwałtownie się podniosłam i zabrałam swoją torebkę.
-Za kilka dni przyjdą do ciebie papiery rozwodowe. - oznajmiłam i wyszłam stamtąd trzaskając drzwiami. Kiedy usiadłam z powrotem za kierownicą mojego samochodu, dałam moim emocjom ujrzeć światło dzienne. Z moich oczu popłynął potok łez, a ręce bezradnie uderzały w kierownice, próbując wyładować na niej całą swoją złość i ból. On wszystko psuje, a ja cierpię. Zawsze tak było i to się nigdy nie zmieni. Chcę innego życia. Takiego, które będzie prostsze i co najważniejsze - spokojne. Kiedy się uspokoiłam, przekręciłam kluczyk w stacyjce i ruszyłam na lotnisko. Na miejscu udało mi się zabukować bilety dla mnie i dla Darcey na za dwa tygodnie. Nie wiem gdzie się podziejemy, ale mam nadzieję, że Rose będzie na tyle łaskawa, że przyjmie mnie w swoje progi ponownie. Następnie udałam się na totalne pustkowie. Plaża znajdowała się kilka kilometrów od miasteczka i była ona opuszczona. Kiedyś podobno urządzano tutaj najgłośniejsze imprezy w całym stanie, ale spoglądając na to miejsce dzisiaj, nie chcę mi się w to wierzyć. Miejsce to jest niesamowicie ładne. Usiadłam na piachu i wpatrywałam się w zatokę. Woda co chwilę wpływała na piasek pozostawiając na nim kamienie, glony, a od czasu do czasu muszle. Gdy miałam problem zawsze tutaj przyjeżdżałam. Można tutaj odetchnąć, pomyśleć nad swoimi problemami. Harry nie wie o tym miejscu, bo zapewne wtedy straciło by swą moc ukojenia. Odkryłam tą plażę przez przypadek, gdyż z miasteczka nie jest ona widoczna, ponieważ zasłania ją mały klif i drzewa. Kiedy byłam w ciąży z moją kochaną dziewczynką, zachciało mi się długiego spaceru, ale Harry jak zwykle był zmęczony i nie chciał ze mną iść. Wędrowałam naprawdę długo, aż trafiłam tutaj. Teraz szczerze mówiąc jestem zadowolona z tego, że nie chciał ze mną iść tamtego wieczoru na spacer. To jest takie moje miejsce, tylko i wyłącznie. Siedziałam tak póki słońce nie schowało się za horyzontem, a mi nie zrobiło zimno. Ubrałam buty i ruszyłam do samochodu choć trochę odprężona. Wróciłam do domu, a tam powitała mnie roześmiana Darcy i mniej zadowolona Rosalie. Całe odprężenie właśnie rozpłynęło się tak, jak moje małżeństwo. Zostawiłam swoje rzeczy w przedpokoju i idąc za moją córką, wyminęłam Rose. Pobawiłam się z nią, póki małej nie zachciało się spać. Wykąpałam ją i uśpiłam. Zeszłam na dół, do salonu, gdzie czekała na mnie przyjaciółka. Sama się na to zdecydowałam, bo prędzej, czy później i tak będę musiała z nią porozmawiać. Usiadłam naprzeciwko niej, na fotelu, lecz nie spojrzałam na nią. Nikomu nie jestem w stanie patrzeć w oczy. Brunetka siedziała wygodnie na sofie z założonymi rękoma na piersi.
-No proszę! Czyli tak się to robi w Ameryce! Wychodzi się z domu rano i wraca po zmroku zostawiając dziecko z przyjaciółką! - krzyknęła, wyrzucając przy okazji ręce w geście irytacji.
-Ok, to było nie fair, że nie poinformowałam cię o tym wcześniej, ale miałam parę spraw do pozałatwiania. - próbowałam się tłumaczyć.
-Ciekawe jakich, skoro nie masz pracy.
-Byłam u Harry'ego i... - znowu się zablokowałam.
-I gdzie? - trzeba przyznać, że Rose nie jest cierpliwą osobą.
-W sądzie. - odpowiedziałam krótko i wymijająco.
-Po co? - na jej twarzy zapewne pojawił się grymas niezrozumienia. Zastanawiałam się co mam jej powiedzieć i przede wszystkim jak to zrobić. - Victoria...
-Wniosłam pozew o rozwód.